Rano wstałam i z przerażeniem stwierdziłam, że wokół jest pełno mojej krwi. Spojrzałam na swój nadgarstek, zauważając na nim nowe rany. Powoli dochodziły do mnie wydarzenia ostatniego wieczora. Przypomniały mi się te cudowne halucynacje. Jaś...
Podniosłam się na łokciach i ze zdziwieniem dojrzałam małą, żółtą karteczkę na szafce nocnej. Piękne, wręcz kaligraficzne pismo głosiło: Kochanie, nie rób mi tego. NIE TNIJ SIĘ KSIĘŻNICZKO.
Przerażona zastanawiałam się, kto mógł to napisać. Przecież nikogo tu nie było, prawda? Mimo to coś nie dawało mi spokoju. Znałam ten charakter pisma. Mogła je mieć tylko jedna, bliska mi osoba...
Pokiwałam głową, chcąc odgonić te myśli. To niemożliwe. Życie toczy się dalej. Z Jasiem, lub bez niego...
- Wcale tak nie myślisz. - zarzuciła mi moja podświadomość.
- Co ty możesz wiedzieć?! - udarłam się, jak się później okazało na głos.
Przestraszona zerwałam się na równe nogi i zakluczyłam drzwi. Ostatnie czego mi brakuje to wizyta Maćka w mojej własnej Sali Samobójców...
Zniecierpliwiona pognałam do łazienki po mopa. Postanowiłam umyć podłogę. Na tyle, na ile pozwalał mi gips okalający prawą rękę.
Z jękiem nalałam wody do wiadra i przytaszczyłam swoje przybory do pokoju. Zabrałam się za sprzątanie. Rany na nadgarstku piekły niemiłosiernie przy spotkaniu z ciepłą wodą. Dokładnie wypucowałam całą podłogę. Woda lekko zabarwiła się na czerwony kolor, ale miałam na to wywalone. Po skończonej pracy ściągnęłam z łóżka zakrwawione prześcieradło i pościel, po czym wrzuciłam je do pralki. Jako, że rany wciąż pękały sprawiając mi okropny ból i nową dawkę szkarłatnego płynu postanowiłam je zabandażować. Sięgnęłam po apteczkę i wygrzebałam biały bandaż, który następnie owinęłam wokół przegubu.
Gdy skończyłam była już 13:00. Zerknęłam do szafy, jako że wciąż byłam w piżamie. Włożyłam krótkie, jeansowe spodenki, biały top i bordowy sweterek. Było bardzo ciepło, ale nie mogłabym wyjść na zewnątrz ukazując światu te jakże cudowne blizny. Gdy byłam gotowa zeszłam na śniadanie. Mój brat wciąż spał, dlatego nie musiałam martwić się pytaniami o opatrunek na ręce. Sięgając do lodówki zauważyłam przypiętą tam karteczkę.
Piątek: Ważne! Wizyta u lekarza. No, tak. Mam dzisiaj kontrolę, prawdopodobnie ściągną mi gips.
Pospiesznie zjadłam owsiankę i wyszłam z domu. Miałam tylko kilka godzin. Nie uśmiechało mi się czekać w poczekalni, ale no cóż. Jak mus to mus.
Niedługo później byłam już na miejscu. Gdy wchodziłam na teren szpitala moją uwagę przyciągnął pewien brunet opuszczający budynek... Minęłam go, po czym z przerażeniem zauważyłam kim był. Obróciłam się na pięcie, szukając w tłumie tych pięknych, brązowych oczu. Jednak chłopak już zniknął.
- To nie mógł być Jaś, idiotko... - skarciłam sama siebie i udałam się do recepcji.
Godzinę później
Wizyta minęła wyjątkowo szybko. Opuściłam gabinet z prawie całkowicie sprawną ręką. Jeszcze tylko kilka rehabilitacji i będzie git.
Postanowiłam iść schodami, by móc przy okazji przemyśleć niektóre sprawy. Chłopak, którego spotkałam przed szpitalem był tak cholernie podobny do Jasia... ale to nie mógł być on. Po prostu mam paranoję.
Gdy mijałam neurologię usłyszałam donośny krzyk:
- Panienko Jul...! - Wrzeszczał ktoś z dziwnym akcentem. Odwróciłam się i zauważyłam biegnącego w moją stronę, ciemnoskórego chłopaka.
- Do mnie pan mówi? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - wysapał.
- Znamy się?
- Tak. Ja być psyjaciel... - odpowiedział kalecząc nasz język.
- Człowieku, pierwszy raz cię na oczy widzę.
- Ja nie panienki psyjaciel. Ja być psyjaciel panicza Jasia.
Na dźwięk tego imienia serce podskoczyło mi do gardła.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Oli. Pracuję tutaj.
- Skąd znałeś Jasia?
- Ja spotkać go w Nowy Browar.
- Stary Browar. - poprawiłam go zniecierpliwiona. Podejrzewałam, że pomagał w ratowaniu mnie. - czego ode mnie chcesz?
- Panienka się nie smucić - posłał mi szczery uśmiech, którego nie potrafiłam odwzajemnić. - Panicz być z panienka duchem.
- On odszedł, rozumiesz?
- On nie odejść...
- Odszedł stąd, na zawsze! - wykrzyczałam w jego stronę i uciekłam z łzami w oczach.
Nie wiem dlaczego tak się zachowałam. Tak naprawdę chciałabym wierzyć w to, że Jaś dalej tu jest. Że śmieje się, płacze ze mną. Że to wszystko to jakiś głupi żart.
Siedziałam na ławce obok szpitala, rozmyślając nad sensem życia. Nagle poczułam zimny dotyk na ramieniu.
- Czy mogę usiąść? - zapytał Oli, czy jak mu tam.
- Przepraszam. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam.
- Ja rozumieć. Panienka nie wytrzymywać złość. Panienka tęsknić.
- Wiesz, jak to jest stracić najbliższe ci osoby?
- Oli wiedzieć. Ja opuścić dom i przybyć tutaj. Bez znajomi.
- To nie taka strata.
- Ale panienka nie stracić panicza.
- Jak to?
- Panicz żyć. Panicz nie umrzeć... Oli mu w tym pomóc...
Sul,sul!
Z góry przepraszam za ten rozdział. Jest lipny.
Prawda jest taka, że początkowo chciałam potrzymać was trochę w napięciu i rozwiązać tę sytuację w ciekawszy sposób, ale miałam wrażenie, że niektórzy z was uznali mnie za idiotkę piszącą opowiadanie o Jasiu bez Jasia...
Dlatego proszę bardzo...
mam nadzieję, że rozdział mimo to jakoś wam się spodoba
Zapraszam na aska: ....______.......---------******
I do komentarzy <3
moje serce sie raduje <3
OdpowiedzUsuńSupwr rozdział. Byłam pewna, że nie umarł. *-* czekam na nexta ^=^
OdpowiedzUsuńGdy przeczytałam końcówkę to wydarłam się na cały dom
OdpowiedzUsuń-CO KUŹWA?!?!!-hahahahahah.Dobrze że nikogo nie było w domu :D
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAaaa!
OdpowiedzUsuńAle się cieszę!
On żyje!
Ufff. ...
Czekam na nn!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawy rozdział,nie jest on lipny jest fajny.
OdpowiedzUsuńCzekamy na następne rozdziały :))
Ja cie zabic ty to rozumieć
OdpowiedzUsuńcoooo? xdd ;p
UsuńJak ja Cię uwielbiam kobieto <3
OdpowiedzUsuńDziękuję za ten rozdział =) Moja nadzieja powróciła.
Nie mogę się już doczekać kolejnego rozdziału =D
Pozdrawiam mordko i weny życzę <3
takie co? jak to? gdzie? jak mega rodzaiał!!
OdpowiedzUsuńIhhii ! <3 Gumisie się radują !! :3
OdpowiedzUsuńRozdzial świetny :3 Życze weny i czekam na nexta ;D
Świetne <33
OdpowiedzUsuń