sobota, 23 maja 2015

Rozdział 50

Może i rozmowa z Jasiem była trudna, ale teraz czekało mnie coś sto razy gorszego. Rozmowa z Maćkiem. Bałam się jej. Bo jak  niby miałam mu powiedzieć, że wyjeżdżam? Że znów przestaniemy się spotykać? Dopiero co wszystko zaczynało się układać po wielu latach rozłąki. Ale nie mogłabym postąpić inaczej. Nie przeżyłabym bez Jasia ani dnia więcej. Oczywiście rozważałam też pomysł, by nic mu nie mówić, ale wtedy jeszcze bardziej bym go zraniła.
- Pójdę z tobą. - zaproponował mój chłopak. Szliśmy właśnie w stronę mojego domu. Przystanęłam i wpatrywałam się w jego twarz próbując coś z niej wyczytać. Nie było to łatwe, biorąc pod uwagę kaptur i okulary przeciwsłoneczne na pół ryja. Oczywiście nikt nie mógł go rozpoznać, przecież oficjalnie był martwy.
- Lepiej nie. Wolę powiedzieć mu to sama.
- Dasz radę. - posłał mi pocieszycielski uśmiech. - To ja już chyba pójdę.
- Już? - obejrzałam się przez ramię z zaskoczeniem stwierdzając, że jesteśmy obok mojego miejsca zamieszkania. - Gdzie pójdziesz?
- Jadę do Lubina, mam tam wynajęty pokój. - uśmiechnął się łobuzersko. - Trzymam kciuki. Zadzwonię wieczorem - Pocałował mnie na pożegnanie i odszedł. Zostałam sama.
Niechętnie popchnęłam drzwi wejściowe. Do moich uszu dobiegły mocne basy. Pobiegłam do pokoju mojego brata i wparowałam tam bez pukania.
- Może byś trochę ściszył?! - wydarłam się, próbując przekrzyczeć muzykę. Zrobił minę niewiniątka i całkowicie wyłączył odtwarzacz.
- Coś się stało? Gdzie byłaś cały dzień? - zapytał widocznie zmartwiony.
- eee... - zaczęłam się jąkać. - Maciek, to nie będzie łatwe... - powoli zajęłam miejsce na łóżku, wbijając wzrok w podłogę.
- O co chodzi?
- O.. Jasia.
- Julka... - złagodniał. - Wiem, że to dla ciebie ciężkie, ale Jaś już nie wróci..
- Nie. - przerwałam mu. - Pewnie mi nie uwierzysz, ale to teraz nieistotne. Chodzi o to, że... to nie jest dla mnie łatwa decyzja ale... pamiętaj, że mimo to wciąż jesteśmy rodzeństwem... i mimo to zawsze będę cię kochać. - nie umiałam się wysłowić.
- Zaczynam się bać. O co do jasnej cholery chodzi?
- Ja... - zawahałam się. - wyjeżdżam.
Między nami zapadła długa cisza. Dopiero po chwili odważyłam się na niego spojrzeć. Patrzył prosto przed siebie martwym wzrokiem. Początkowo mnie to przeraziło, ale wtedy wydobył z siebie cichy, lekko zachrypnięty głos:
- Okej. - I znów zamilkł. Zaczynało to być uciążliwe.
- Przepraszam, ja... nie mogę inaczej. Wiesz, że Jaś jest dla mnie wszystkim...
- Jaś? - przerwał mi gwałtownie. - Więc to przez niego?!
- To nie tak! On nie chciał, żebym z nim jechała, ale... to moja decyzja.
- Okej. - wydukał, po czym opuścił pomieszczenie. Chwilę później znalazłam go w łazience, opartego o umywalkę. Powoli do niego podeszłam i położyłam dłoń na ramieniu.
- Przepraszam...  - wyszeptałam. Odwrócił się do mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Wydawało mi się, albo jego własne były zaszklone.
- Nie masz za co. To... twoja decyzja, a ja nie mogę cię ograniczać. - powiedział równie cicho. - Rozumiem to. Po prostu nie mogę uwierzyć w to, że znów cię stracę.
- Nie stracisz...
- Julka, ja wiem jak będzie. Nie chcę znowu zostawać sam...
- Nie zostaniesz. - w oczach miałam łzy. Nie mogłam już wytrzymać, dlatego odwróciłam wzrok. Maciek nic nie powiedział, tylko mocno mnie przytulił.

***

Dni mijały bardzo szybko. Zanim się obejrzałam był już piątek. Postanowiłam zacząć się pakować. Nie wiedziałam co i ile zabrać. Jedyne co wiedziałam to to, że o 6:00 mamy pociąg do Warszawy. 
Na szczęście Maciek wszystko zrozumiał i pozwolił mi odejść. Obiecał, że wciąż będziemy utrzymywać kontakt. Wierzyłam mu.
Wyjrzałam za okno. Było piękne, słoneczne popołudnie. Miałam ochotę na krótki spacerek. Z tęsknotą spojrzałam na wpół pustą walizkę i wróciłam do układania w niej ubrań.
Gdy skończyłam był już wieczór. Poszłam spać wcześniej, ponieważ rano czekała mnie nieprzyjemna pobudka o 4:00 rano.
Tak jak przewidywałam, nie było łatwo. Budzik zadzwonił dokładnie o 3:55, ale potrzebowałam trzech drzemek, by w końcu zwlec się z łóżka. Udałam się do łazienki. Zgodnie z moimi oczekiwaniami zimny prysznic postawił mnie na nogi. Założyłam przygotowaną wcześniej kwiaciastą sukienkę i zbiegłam na dół, na śniadanie.
O 5:00 przyjechał Jaś. Zapakował moją walizkę do auta i w trójkę pojechaliśmy na dworzec. Po długim pożegnaniu z Maćkiem wsiedliśmy do pociągu.
- Tym razem też zauważysz kogoś ważnego i wybiegniesz z pociągu? - zapytał kpiąco Maciej.
- Nie. Mój skarb jest już w środku, nie mam za kim biec. - wyszczerzyłam zęby w uśmiechu. - Chyba, że za tobą.
- Nie pozwoliłbym ci na to. - spoważniał. - Jedź, spełniaj marzenia. Bądź szczęśliwa. - Pocałował mnie w polik i mocno przytulił. W końcu usłyszałam przeciągły gwizd i wbiegłam do wagonu.
- Będę tęsknić. - rzuciłam, ostatni raz lustrując twarz mojego brata. Chciałam ją dobrze zapamiętać, nie wiadomo kiedy znowu się zobaczymy.
Znalazłam przedział, w którym siedział już Jaś.
- Spokojnie, poradzi sobie.
- Wiem.  - uśmiechnęłam się delikatnie siadając na miejscu obok. Wtuliłam się w jego klatkę piersiową i zamknęłam oczy. Nie wiem kiedy, zasnęłam.
- Kochanie... - z melancholii wyrwał mnie cichy głos mojego towarzysza.
- Co się stało? - zapytałam zaspana, przecierając oczy.
- Niedługo będziemy. - posłał mi łobuzerski uśmiech.
- Tak długo spałam?!
- To nic. - Wyprostowałam się i przeniosłam na siedzenie na przeciwko niego. Przez chwilę wpatrywałam się w jego cudowne, ciemne oczy. Byłam pewna, że postąpiłam dobrze. - Mała zmiana planów.
- Jaka?
- Nie zabalujemy długo w Warszawie.
- Dlaczego?
- Florek ma niedługo ważny wyjazd... ale nie chodzi o to. Moja ciocia już o wszystkim wie i kazała nam jak najszybciej przyjechać. Bardzo chce cię poznać. - Krew napłynęła mi do policzków. - Załatwiłem nam lot na poniedziałek.
Nic nie odpowiedziałam. Cieszyłam się wizją pobytu w Londynie, ale Warszawa również bardzo mnie inspirowała i wolałabym zostać tam dłużej...
Zgodnie z zapowiedzią Jasia, 30 minut później byliśmy już na miejscu. Tak, jak się tego spodziewałam na peronie czekał już Florian.
- Jaś, Julka! - Wydarł się, zwracając na siebie uwagę wielu ludzi. Nie ruszało go to. Po prostu podbiegł do nas i mocno przytulił. - W końcu jesteście!
Później udaliśmy się do jego mieszkania. Zasmuciła go informacja o tym, że już za dwa dni wyjeżdżamy.
- Tym bardziej musimy dzisiaj gdzieś wyjść!
Zgodnie z zapowiedzią, wieczór spędziliśmy w klubie. Reszta czasu minęła nam na dobrej zabawie. Polubiłam Florka już na urodzinach Maćka, ale teraz tym bardziej się zaprzyjaźniliśmy. Niestety, poniedziałek przyszedł szybciej niż powinien.
- Mamy wszystko? - zapytałam z niepokojem, sprawdzając jeszcze raz walizki.
- Ona zawsze taka jest? - Zapytał Florian z ironią w głosie, na co Jaś wybuchł krótkim śmiechem.
- Niestety.
Byliśmy akurat w drodze na lotnisko. Rano zaspaliśmy, więc niewiele brakowało nam do spóźnienia.
- Nie bój się kochanie, wszystko sprawdziłem. - uspokoił mnie Jaś, zerkając na mnie w lusterku.

Chwilę później siedzieliśmy już w samolocie. Wszystko działo się tak szybko...
Zajęłam miejsce przy oknie, Jaś siedział obok. Nagle poczułam mocne szarpnięcie.
- To tylko lekkie turbulencje - powiedział ze śmiechem Janek, chwytając mnie za rękę.
- Przepraszam... - odpowiedziałam speszona. - to mój pierwszy lot i trochę się cykam.
- Szczerze mówiąc ja też - powiedział mi do ucha, czym bardzo mnie uspokoił. Nie na długo. Po chwili wstrząs się powtórzył.
- Jasiu, to nie są turbulencje - powiedziałam przerażona, po czym jak na zawołanie rozległ się głos kapitana.
- Prosimy wszystkich o zapięcie pasów. - Chwila przerwy, dało się słyszeć klikanie przycisków. - Mamy dla państwa... bardzo złe informacje.
Przeszły mnie ciarki, serce podskoczyło mi do gardła. Kolejny wstrząs.
- Lądujemy. - głos  kapitana zdradzał przerażenie. - Awaryjnie.
Nagle wszyscy zaczęli krzyczeć, panował straszny hałas
- Proszę zachować spokój! - udarł się głos w głośnikach. - Prawda jest taka: nie mamy szans na przeżycie.
Po tych słowach zamarłam. Do oczu napłynęły mi łzy. Spojrzałam na Jasia. Jego twarz wykrzywiał grymas przerażenia, podobnie jak moją.
- Przepraszam... - wyszeptał, a po jego policzkach zaczął lecieć słony płyn.
- To nie twoja wina. - odwróciłam wzrok. Wyjrzałam przez małe okienko. Ziemia zbliżała się z przerażającą prędkością. Wróciłam do tych cudownych, brązowych oczu. Nie mogłam uwierzyć w to, że widzę je po raz ostatni. - Żegnaj. Kocham cię.
- Do zobaczenia, kochanie. - odpowiedział cicho. Tylko my zachowywaliśmy spokój. Wszyscy inni biegali, krzyczeli. Nie obchodziło mnie to. Jeżeli miałam umrzeć, chciałam umrzeć wpatrując się w te piękne, czekoladowe tęczówki.
- To najlepsza śmierć, na jaką mogłam sobie zasłużyć.
- Wiem. Razem. Na zawsze. Mimo śmierć. - Wyszeptał. Później nie było już nic, tylko huk i ból. Koszmarny ból, który nagle ustał. Wszystko ustało....



Kochani!
Tak, to koniec.
Ehh... nie wiem co napisać...
Dziękuję wszystkim, którzy dotrwali ze mną tej chwili.
Przeżyłam z wami cudowne chwile, choć może nieświadomie, wiele razy wywoływaliście uśmiech na mojej twarzy.
Ale wszystko ma swój początek i swój koniec.
Mimo to pamiętajcie, jesteście najlepsi... ♥ ♥ ♥

piątek, 22 maja 2015

Rozdział 49

- Jak to 'nie zostaniesz długo'?! - wpatrywałam się w niego z otwartą gębą. W głowie miałam pustkę. Co to miało znaczyć?
- To znaczy... - zaczął się jąkać. Wbił wzrok w ziemię i chyba nie zamierzał go od niej odwrócić. - Za kilka dni wyjeżdżam.
- Ale gdzie? Dlaczego? Jasiu, co się stało?
- Nie wiem od czego zacząć...
- Od początku.
- No więc... Zacznę od tego - powiedział, odsłaniając rękaw koszuli. Jego ramię okalał gruby opatrunek, podobny do mojego. Patrzyłam na niego przerażona.
- Co ci się stało?
- Mój ojciec - mruknął zażenowany, po czym delikatnie zaczął odwijać bandaż. Gdy zobaczyłam co się pod nim znajdowało zaparło mi dech w piersi.
- Jak...? Dlaczego ci to zrobił?! - Na ramieniu znajdowała się duża, poszarpana rana cięta. Wyglądała groźnie.
- My... pokłóciliśmy się. Mocno. To... długa historia. - zawahał się przez chwilę. W jego oczach pojawiły się łzy. - powiedział mi, że mnie nienawidzi, że jestem jednym wielkim problemem i że wolałbym, żebym już nie żył. Postanowiłem mu to dać. Przynajmniej w połowie.
Siedziałam jak wmurowana, powoli myśląc nad każdym słowem jakie wypowiedział. To straszne. Nigdy nie lubiłam jego ojca, ale żeby powiedzieć coś takiego?
- Ja... nie wiem co powiedzieć. - wydukałam po chwili ciszy.
- Teraz już rozumiesz, dlaczego wszyscy myślą, że nie żyję?
- Tak... przepraszam. - powiedziałam, mocno się w niego wtulając. - Ale pamiętaj, wciąż masz mnie.
- Wiem. Kocham cię. - złożył na moich ustach namiętny pocałunek. Przez chwilę trwaliśmy po prostu w uścisku, ale w końcu cisza jaka między nami zapadła stała się uciążliwa.
- Co teraz? - zapytałam.
- Za tydzień wyjeżdżam.
- Gdzie?
- Do Warszawy. Na razie.
- Dlaczego?
- To mnie nie satysfakcjonuje. Za blisko. Chciałbym wyjechać dalej...
- Za granicę - dokończyłam.
- Tak. Do Londynu, dla sprostowania.
- Dlaczego akurat Londyn?
- Tam mieszka moja ciotka. Zatrzymam się u niej.
- A teraz?
- U Florka - wyszczerzył zęby w uśmiechu, co w sumie nie pasowało do obecnej sytuacji.
- Jadę z tobą - powiedziałam twardo, przez co uśmiech zniknął z jego twarzy.
- Nie.
- Nawet nie próbuj się sprzeciwiać. Jadę i koniec. - chwyciłam jego twarz w obie ręce, zmuszając by na mnie spojrzał. - Jesteś dla mnie wszystkim. Całym życiem, całą mną. Nie mam zamiaru przeżywać go bez ciebie. Nie wytrzymam kolejnej rozłąki.
- Ale kochanie... - delikatnie odciągnął moje dłonie od swojej twarzy i przyłożył do swoich ust. - Nie chcę cię ograniczać. Nie chcę zmuszać cię do opuszczania rodziny, przyjaciół...
- Jakiej rodziny? - przerwałam mu. - Jakich przyjaciół? Przypomnę ci, że moja matka zostawiła mnie tu samą, bo się zsuczyła. Ojciec odszedł od nas z tego samego powodu, i słuch po nim zaginął. Przyjaciele? Z Łucją nie widziałam się od prawie miesiąca. - zawahałam się odtwarzając w myślach ten wieczór. To były urodziny Majki. Gdy wracałam zostałam napadnięta, już drugi raz, przez tą samą osobę. Pokręciłam głową, jakby to mogło mi pomóc w odgonieniu złych myśli. Zdałam sobie sprawę z tego, że cisza trwa za długo. - Nie wspominając o reszcie ekipy. - Dokończyłam speszona.
Przez chwilę znowu rosła ta straszna cisza. Atmosfera była napięta. Cały czas wpatrywałam się w twarz Jasia. Wyglądał, jakby nad czymś ciężko myślał. W końcu wypowiedział to jedno, oczekiwane zdanie:
- Okej, wyjeżdżamy w sobotę...


Sul, sul!
Kochani! W naszej ankiecie wybiło już 100 głosów, a to oznacza, że ponad 100 mordek wbiło tu i wcisnęło ten fajny przycisk =) ♥♥♥ Dziękuję <3
Oprócz tego ogólnie dziękuję za to, że jesteście i trwacie ze mną =) To wspaniałe <3
Ojeejku tak się rozczulam... ale teraz już to co zwykle:
ASK: Czasami jest tu ciekawie =) ;p

czwartek, 21 maja 2015

Rozdział 48

Popatrzyłam zdezorientowana na chłopaka. Czy on właśnie powiedział że...
Nie, to niemożliwe. A może jednak?
- Jak to?
- Ojć - Murzyn zatkał sobie usta dłonią. - Oli powiedzieć za dużo. Oli nie móc znieść cierpienia panienki.
W moim sercu zapaliła się lampka z podpisem "nadzieja"
-Gdzie on jest?!
- Oli nie powiedzieć. Panienka nie powie Jasiowi od kogo wie. - odpowiedział, jakby przestraszony. - Oli musieć wracać na dyżur.
Zanim się obejrzałam, jego już nie było. Poczułam się... nijak. Może on tylko żartował, wykorzystał sytuację, żeby mnie nastraszyć? Nie... to byłoby zbyt chamskie. Poza tym nie wygląda na kogoś skorego do takiego czynu.
Powoli wstałam z miejsca i udałam się do placówki. Jeżeli dobrze zapamiętałam, powinnam znaleźć go na neurologii.
- Musimy porozmawiać. - powiedziałam stanowczo, podchodząc do niego.
- Co panienka chce wiedzieć?
- Co się stało? Jakim cudem Jaś przeżył?
- Myślę, że panicz woli powiedzieć to sam. - wyjąkał. Zauważyłam u niego lekkie trudności z językiem polskim.
- Więc gdzie go znajdę?
- Ja nie wiem. Ale Panicz mówi o Łąka.
- Łąka... - powtórzyłam cicho. No tak, to oczywiste. - Jaś śpi na łące?
- O, nie nie. To nie tak.
- Okej, mniejsza - chciałam jak najszybciej upewnić się, że to prawda. - Mam jeszcze jedno pytanie.
- Jakie?
- Czy Jaś był dzisiaj u ciebie?
- Godzinę przed panienką - wyszczerzył zęby w uśmiechu, a moja dusza zdawała się skakać z radości.
Wybiegłam ze szpitala, rzucając chłopakowi krótkie "dziękuję". Na szczęście placówka znajdowała się tylko kilka minut marszu od lasu. Ja dotarłam tam w wiele, wiele mniej. W głowie cały czas huczały mi słowa: Jaś. On żyje. Wciąż tu jest. Czeka na mnie. 
Nie do końca to do mnie docierało. Bałam się zawodu. Co, jeżeli go tam nie będzie?
Z lekkim przestrachem zwolniłam. Od Naszej Łąki dzieliło mnie kilka metrów. Widziałam już delikatny zarys głazu... I wtedy to usłyszałam:
- Czekałem na ciebie. - Moje serce zaczęło bić z prędkością światła. Ten głos rozpoznałabym wszędzie. Czyli Oli nie bujał. Jaś tu był. BYŁ. TUTAJ. TERAZ! I czekał.. na mnie...
Uradowana zerwałam się do biegu. Chwilę później tuliłam się już w klatkę piersiową Jasia, mocząc jego koszulkę łzami.
- Jasiu... - łkałam. Nic więcej nie udało mi się wydusić, dlatego wciąż powtarzałam to jedno, wspaniałe słowo, brzmiące jak modlitwa. - Jasiu...
- Kochanie, już dobrze - uspokajał mnie, mocno przytulając. Przyłożył usta do czubka mojej głowy i przez chwilę trwaliśmy w takim uścisku.
-Dlaczego to zrobiłeś?
- Musiałem... - mruknął z żalem. Delikatnie mnie od siebie odsunął i zaczął intensywnie lustrować mnie wzrokiem. Zagłębiłam się w jego ciemnych oczach. Były takie delikatne, troskliwe. Przez chwilę ujrzałam w nich nawet coś na kształt łez.
- Wytłumacz mi to.
- Okej... - widocznie nie cieszył go ten pomysł, ale pociągnął mnie do głazu. Usiedliśmy na trawie, obok siebie, a on objął mnie czule ramieniem. - Chodzi o mojego ojca... too... długa historia.
- Mamy czas.
- No właśnie nie.
- Jak to?
- Ja... nie zostanę tu długo... - powiedział, a ja poczułam mocny ucisk w dołku...


Zapraszam: ASK
I komentarze niżej 8) chyba nie muszę przypominać jak wielką dają motywację <3

środa, 20 maja 2015

Rozdział 47

Rano wstałam i z przerażeniem stwierdziłam, że wokół jest pełno mojej krwi. Spojrzałam na swój nadgarstek, zauważając na nim nowe rany. Powoli dochodziły do mnie wydarzenia ostatniego wieczora. Przypomniały mi się te cudowne halucynacje. Jaś...
Podniosłam się na łokciach i ze zdziwieniem dojrzałam małą, żółtą karteczkę na szafce nocnej. Piękne, wręcz kaligraficzne pismo głosiło: Kochanie, nie rób mi tego. NIE TNIJ SIĘ KSIĘŻNICZKO.
Przerażona zastanawiałam się, kto mógł to napisać. Przecież nikogo tu nie było, prawda? Mimo to coś nie dawało mi spokoju. Znałam ten charakter pisma. Mogła je mieć tylko jedna, bliska mi osoba...
Pokiwałam głową, chcąc odgonić te myśli. To niemożliwe. Życie toczy się dalej. Z Jasiem, lub bez niego...
- Wcale tak nie myślisz. - zarzuciła mi moja podświadomość.
- Co ty możesz wiedzieć?! - udarłam się, jak się później okazało na głos.
Przestraszona zerwałam się na równe nogi i zakluczyłam drzwi. Ostatnie czego mi brakuje to wizyta Maćka w mojej własnej Sali Samobójców...
Zniecierpliwiona pognałam do łazienki po mopa. Postanowiłam umyć podłogę. Na tyle, na ile pozwalał mi gips okalający prawą rękę.
Z jękiem nalałam wody do wiadra i przytaszczyłam swoje przybory do pokoju. Zabrałam się za sprzątanie. Rany na nadgarstku piekły niemiłosiernie przy spotkaniu z ciepłą wodą. Dokładnie wypucowałam całą podłogę. Woda lekko zabarwiła się na czerwony kolor, ale miałam na to wywalone. Po skończonej pracy ściągnęłam z łóżka zakrwawione prześcieradło i pościel, po czym wrzuciłam je do pralki. Jako, że rany wciąż pękały sprawiając mi okropny ból i nową dawkę szkarłatnego płynu postanowiłam je zabandażować. Sięgnęłam po apteczkę i wygrzebałam biały bandaż, który następnie owinęłam wokół przegubu.
Gdy skończyłam była już 13:00. Zerknęłam do szafy, jako że wciąż byłam w piżamie. Włożyłam krótkie, jeansowe spodenki, biały top i bordowy sweterek. Było bardzo ciepło, ale nie mogłabym wyjść na zewnątrz ukazując światu te jakże cudowne blizny. Gdy byłam gotowa zeszłam na śniadanie. Mój brat wciąż spał, dlatego nie musiałam martwić się pytaniami o opatrunek na ręce. Sięgając do lodówki zauważyłam przypiętą tam karteczkę.
Piątek: Ważne! Wizyta u lekarza. No, tak. Mam dzisiaj kontrolę, prawdopodobnie ściągną mi gips.
Pospiesznie zjadłam owsiankę i wyszłam z domu. Miałam tylko kilka godzin. Nie uśmiechało mi się czekać w poczekalni, ale no cóż. Jak mus to mus.
Niedługo później byłam już na miejscu. Gdy wchodziłam na teren szpitala moją uwagę przyciągnął pewien brunet opuszczający budynek... Minęłam go, po czym z przerażeniem zauważyłam kim był. Obróciłam się na pięcie, szukając w tłumie tych pięknych, brązowych oczu. Jednak chłopak już zniknął.
- To nie mógł być Jaś, idiotko... - skarciłam sama siebie i udałam się do recepcji.

Godzinę później

Wizyta minęła wyjątkowo szybko. Opuściłam gabinet z prawie całkowicie sprawną ręką. Jeszcze tylko kilka rehabilitacji i będzie git.
Postanowiłam iść schodami, by móc przy okazji przemyśleć niektóre sprawy. Chłopak, którego spotkałam przed szpitalem był tak cholernie podobny do Jasia... ale to nie mógł być on. Po prostu mam paranoję.
Gdy mijałam neurologię usłyszałam donośny krzyk:
- Panienko Jul...! - Wrzeszczał ktoś z dziwnym akcentem. Odwróciłam się i zauważyłam biegnącego w moją stronę, ciemnoskórego chłopaka.
- Do mnie pan mówi? - zapytałam zdziwiona.
- Tak. - wysapał.
- Znamy się?
- Tak. Ja być psyjaciel... - odpowiedział kalecząc nasz język.
- Człowieku, pierwszy raz cię na oczy widzę.
- Ja nie panienki psyjaciel. Ja być psyjaciel panicza Jasia.
Na dźwięk tego imienia serce podskoczyło mi do gardła.
- Kim jesteś?
- Nazywam się Oli. Pracuję tutaj.
- Skąd znałeś Jasia?
- Ja spotkać go w Nowy Browar.
- Stary Browar. - poprawiłam go zniecierpliwiona. Podejrzewałam, że pomagał w ratowaniu mnie. - czego ode mnie chcesz?
- Panienka się nie smucić - posłał mi szczery uśmiech, którego nie potrafiłam odwzajemnić. - Panicz być z panienka duchem.
- On odszedł, rozumiesz?
- On nie odejść...
- Odszedł stąd, na zawsze! - wykrzyczałam w jego stronę i uciekłam z łzami w oczach.
Nie wiem dlaczego tak się zachowałam. Tak naprawdę chciałabym wierzyć w to, że Jaś dalej tu jest. Że śmieje się, płacze ze mną. Że to wszystko to jakiś głupi żart.
Siedziałam na ławce obok szpitala, rozmyślając nad sensem życia. Nagle poczułam zimny dotyk na ramieniu.
- Czy mogę usiąść? - zapytał Oli, czy jak mu tam.
- Przepraszam. Nie wiem, dlaczego tak postąpiłam.
- Ja rozumieć. Panienka nie wytrzymywać złość. Panienka tęsknić.
- Wiesz, jak to jest stracić najbliższe ci osoby?
- Oli wiedzieć. Ja opuścić dom i przybyć tutaj. Bez znajomi.
- To nie taka strata.
- Ale panienka nie stracić panicza.
- Jak to?
- Panicz żyć. Panicz nie umrzeć... Oli mu w tym pomóc...


Sul,sul!
Z góry przepraszam za ten rozdział. Jest lipny.
Prawda jest taka, że początkowo chciałam potrzymać was trochę w napięciu i rozwiązać tę sytuację w ciekawszy sposób, ale miałam wrażenie, że niektórzy z was uznali mnie za idiotkę piszącą opowiadanie o Jasiu bez Jasia...
Dlatego proszę bardzo...
mam nadzieję, że rozdział mimo to jakoś wam się spodoba
Zapraszam na aska: ....______.......---------******
I do komentarzy <3

wtorek, 19 maja 2015

Rozdział 46

Tak, to prawda. Jaś nie żyje.
Wciąż nie mogłam w to uwierzyć. Moje serce zdawało się ulotnić, polecieć za nim. Do nieba.
Tylko jedno trzymało mnie przy życiu: Maciek. Dosłownie. Pilnował mnie na każdym kroku. Wiedział, co zamierzam. Każde jego spojrzenie zdawało się mówić: "to głupie. Nie zrobisz tego."
I nie zrobiłam. Jeszcze.
- Wiesz, to straszne - powiedział pewnego razu, gdy siedzieliśmy na kanapie w salonie, jedząc pizze. Nie miałam siły gotować jakiegoś sensownego obiadu. - Niedawno pochowaliśmy rodziców, a teraz przyjaciela. Dlaczego?
- Tak już jest. - odburknęłam. Nie miałam siły na tę rozmowę. - Bóg zabiera osoby, które wiele dla nas znaczą i które mogły by jeszcze wiele osiągnąć.
- Nie chcę cię stracić. - powiedział. Między nami nastała niezręczna cisza. W końcu zdecydowałam się ją przerwać:
- Wiadomo już coś w sprawie ciała? - w moich oczach pojawiły się łzy. Jaś nie zasłużył na taką śmierć.
Zginął w wypadku samochodowym. Szkody były tak wielkie, że wciąż nie znaleziono ciała.Wokół walały się tylko strzępki jego ubrań, oraz w krzakach znaleziono telefon. Detektyw Rutkowski, który zajmuje się tą sprawą nie wyklucza możliwości samobójstwa. Nie wierzę w to. To musiał być jakiś cholerny wypadek!
- nie. - odpowiedział z żalem. Cierpiał równie mocno jak ja. Z tą różnicą, że on wciąż miał Łucję. Nie wiedział, co czuję ja.
Powlokłam się do pokoju. Tylko tam mogłam być sobą, przestać udawać twardą. Usiadłam na podłodze, nie miałam siły dojść do łóżka. Zwinęłam się w kłębek i zaczęłam cichutko łkać. Po głowie krążyły mi wspomnienia związane z Jasiem. Nasza Łąka. Jego siostra. Darek. A nawet te zasrane kebaby...
Nie chcę tak żyć... odsunęłam delikatnie rękaw koszuli. ( myśląc o Jasiu. On często je nosił...) Moje nadgarstki 'zdobiły' jasne kreski. Poczułam ukłucie w sercu. Wtedy chciałam zabić się o takie gówno. Straciłam tyle czasu z Jasiem na kłótnie...
Blizny wydawały się takie samotne...
- Chcecie nowe przyjaciółki? - zapytałam ze śmiechem. Wiem, zachowywałam się jak psychopatka. To jedyne co mi zostało.
Sięgnęłam do szafki nocnej. Doskonale wiedziałam, co tam znajdę. Na żyletce wciąż zostały ślady mojej krwi. Brakowało mi tego uczucia.
A skoro czegoś pragnę, to czemu miałabym tego nie dostać?
Z tą myślą wykonałam pierwsze, delikatne cięcie.
Nagle w mojej głowie zadudnił głos. Nie żaden głos JEGO głos.
- Nie rób tego...
Pokiwałam z dezaprobatą głową i szybko przejechałam ostrym narzędziem po skórze. I tak jeszcze kilka razy.
Za każdym razem słyszałam jego jęk. Miałam zwidy, ale to chyba jedyny sposób, żeby usłyszeć znowu jego głos.
Tak bardzo za nim tęskniłam...
Kolejne cięcie, tym razem mocniejsze. Zaczynało mi się kręcić w głowie. I wtedy GO zobaczyłam. Był taki olśniewający... włosy potargane w artystycznym nieładzie, niemal zakrywające cudne, czekoladowe oczy. Minę miał poważną, wręcz surową. Gapiłam się na niego z otwartą gębą. Był jeszcze wspanialszy niż zapamiętałam. Wydawał się być taki autentyczny...
Ale to niemożliwe. On odszedł. Na zawsze. Zacisnęłam powieki, a gdy je otworzyłam - jego już nie było. Chciałam zobaczyć go jeszcze raz. Przyłożyłam cudny przedmiot z zimnego metalu do skóry. Przebiegł mnie dreszcz podniecenia, w żyłach krążyła adrenalina. Tym razem nie musiałam robić sobie krzywdy. Wizja pojawiła się prawie od razu. Jaś. Był przestraszony.
- Odłóż to. - wycedził przez zęby. - grzeczna dziewczynka. - uśmiechnął się, gdy wykonałam rozkaz. - A teraz idź spać.
Chciałam go zadowolić. Niewiem dlaczego. Może po to, by znów ujrzeć jego cudny aparat. A może sama miałam już dość? Posłusznie powlokłam się do łóżka, za co zostałam nagrodzona kolejnym, wspaniałym uśmiechem.
Gdy zamknęłam oczy czułam w pokoju czyjąś obecność...


Witam w kolejnym rozdziale 8)
Jak widać nasza bohaterka wraca do cięcia się... =(
Niestety.
Mam nadzieję, że rozdział (jak i całe opowiadanie ;p ) Spodoba wam się <3
Zapraszam do komentowania i na aska: trolololo
Dziękuję <3 <3 <3

Rozdział 45 część 2

Perspektywa Jasia, kilka dni wcześniej

Szedłem środkiem drogi. Może dlatego, że nie było dużego ruchu, a może dlatego, że to ułatwiłoby mi zadanie. Wiedziałem gdzie zmierzam, ale chyba nie do końca zdawałem sobie sprawę z tego, co zamierzam uczynić.
Zanim się obejrzałem, byłem już pod budynkiem szpitala. Bez zastanowienia popchnąłem drzwi wejściowe. Teraz nie ma już odwrotu. Podszedłem do młodej recepcjonistki i zapytałem:
- Witam, wie może pani gdzie znajdę pana Oliego?
- Oczywiście - zafundowała mi swój firmowy uśmiech - pewnie kręci się gdzieś na neurologii.
- Dziękuję. - pospiesznym krokiem opuściłem recepcję. Nie pojechałem windą, wybrałem schody. Może nieświadomie, ale odwlekałem tą rozmowę. Niespiesznie wspiąłem się na trzecie piętro, a tam zastałem oczywiście Oliego.
- Witam, panicza - udarł się z drugiego końca korytarza, czym zwrócił na nas uwagę...wszystkich.
- Oli, trochę ciszej.
- Oczywiście - wyszczerzył zęby w uśmiechu. - czym zasłużyłem sobie na tę wizytę?
- Mam do ciebie sprawę. Pomożesz mi?
- Jasne. O co chodzi?
- Wolałbym o tym pogadać na osobności.
- Dobra. Powiem innym. - po czym uciekł. Pokiwałem z dezaprobatą głową i stanąłem przy windzie. Murzyn dołączył do mnie po chwili. Razem poszliśmy do kawiarenki obok. Gdy już zajęliśmy miejsca Oli przerwał ciszę, która między nami zapadła:
- Panicz czuć źle. Co się dziać?
- Mam problemy. Duże problemy. Do tego mam plan. Głupi plan. I potrzebuję kogoś. Kogoś, kto mi pomoże.
- Padło na mnie - posłał mi szczery uśmiech - zrobię wszystko.
- To trudne. Lubisz ryzyko?
- Bardzo. Czy opowiadam paniczowi jak ukradłem staremu wodzowi słonia?
- Nie, ale teraz nie mam na to czasu - odburknąłem zniecierpliwiony. - Potrafisz kierować autem?
- Dopiero się uczę. Ale tak.
- Super. To nam się przyda, Wchodzisz w to?
- Oczywiście - wyszczerzył zęby w uśmiechu i uścisnął moją dłoń. Później objaśniłem mu cały plan...


No, to mamy drugą część.
Rozdział jest trochę niezrozumiały i tajemniczy, przepraszam za to...
Mam nadzieję, że nie zabijecie mnie za uśmiercenie Jasia... 8)
Piszcie co sądzicie w komentarzach 8) ASK =) <3


Rozdział 45 część 1

Od tygodnia byłam już w domu. Niby wszystko wróciło już do normy. Prawie. Miałam rękę w gipsie, co utrudniało mi normalne funkcjonowanie. Za to miałam duże wsparcie w Maćku i Jasiu. Byli przy mnie zawsze. Prawie.
Tego jednego, pechowego dnia, coś było inaczej. Wiedziałam, że coś się czai, ale nie podejrzewałam czegoś takiego...
- Kochanie... - mruknął Jaś, opierając się na łokciu. Leżeliśmy w moim łóżku oglądając film. Od początku był bardzo zamyślony, ale wolałam nie drążyć tematu. Teraz naprawdę się przeraziłam. - Chyba muszę już iść
- Zostań.
- Nie mogę - posłał mi smutny uśmiech. - Ale mam jedno pytanie.
- Jakie?
- Co byś zrobiła, gdyby mnie zabrakło?
- Zamierzasz mnie zostawić? - oczywiście nie odrzucałam tej możliwości. Zawsze mnie zastanawiało co ktoś taki widzi w takim czymś jak ja.
- Nie - delikatnie ukazał swój aparat. - Jestem ciekawski.
- Okej... - teatralnie załamałam ręce. - No więc pewnie bym się zabiła. Nie mogłabym żyć bez ciebie.
- Nie. - nagle spoważniał. - nie rób tego.
- Co...?
- Nieważne. - przerwał mi. - Mimo wszystko pamiętaj, że  cię kocham. - pocałował mnie namiętnie, jak nigdy. Później rzucił krótkie ' dobranoc, kochanie' i wyszedł. Zmartwiona i zdziwiona całą tą sytuacją poszłam spać...

Rano... No dobra, popołudniu. Wstałam bardzo późno. Z trudem zwlokłam się z łóżka. Zdziwiła mnie cisza panująca w całym domu. Zaskoczona zeszłam na dół, gdzie znalazłam krótki liścik od mojego brata.
"Nie wychodź z domu, uważaj na siebie. Kocham cię." Czy oni wszyscy oszaleli? Nagle tacy troskliwi.
Ze śmiechem nalałam mleka do miski i wsypałam płatki. Udałam się do salonu, by tam w spokoju spożyć śniadanie. Ku mojemu zaskoczeniu telewizor był włączony. Nagle na ekranie pojawił się nagłówek: "TRAGICZNA ŚMIERĆ NASTOLATKA W LEGNICY". Spojrzałam na telewizor. Po chwili mój posiłek wylądował na podłodze. Z ekranu uśmiechał się do mnie...Jaś.


Sul, sul!
Ten rozdział postanowiłam podzielić na dwie części, ponieważ wyszedł bardzo krótki.
Ale umowa jest taka: 5 komentarzy --> wrzucam drugą część =)
Mam nadzieję, że nie będziecie o to źli... 8)
Dziękuję Wam za czytanie <3